Od piątku siedzę sobie już w Polsce. Na lotnisko przyjechałyśmy 30min przed zamknięciem bramek, bo rano były straszne korki. Później przy prześwietlaniu bagażu podręcznego, gdzie przechodziło się przez inne bramki zaczęłam piszczeć. Chwilkę zajęło pani pracującej tam przeszukanie mnie (zamiast zachować się normalnie, to jak głupia się śmiałam) i mogłyśmy iść dalej. W czasie lotu planowałyśmy oglądać film, ale żadnej z nas się nie chciało wstawać i wyciągać laptopa. Podróż przespałyśmy. Po powrocie zrobiłam szybkie rozpakowywanie, które zajęło mi 2 dni.
Produktywną Sobotę zaczęłam od pobudki o 6:40 i za godzinę byłam już w drodze do Okocimia. Jechałyśmy tam około 3 godziny. Później droga nam się trochę pomyliła, bo nasz pilot Lamson z mapą miał spinę. Wesele, na które przyjechałyśmy zaczęło się o 14 i trwało do białego rana. W gospodzie grał jakiś tam góralski zespół, który ciągle był zwrócony na nasz stolik (mogło nam się też wydawać <3). I na przeciwko nas siedziała sympatyczna pani, która była na prochach. Jechałam tam jako kuzynka Lamy, siostra Madzi. Nie znałam tam nikogo, ale w tym był właśnie największy fun. Na zdjęciu grupowym stoję z panem młodym! Najadłam się za wszystkie czasy, do auta się toczyłam. Gdy przyjechałyśmy w niedzielę o 6 rano, od razu przywitałam się z moim ukochanym łóżeczkiem (trwało to 9h) i zaczęłam dzień od 15:30. Tak więc zleciał weekend.
Dziś mamy Hipster Party. Wstęp z rogalami w koszulach i zerówkach. Zarywamy kolejną noc! :)
heeeeeeeeey, mam nową ciocię
z jakimś gościem, nie znamy ;)